Reprezentacja Polski przegrała po jednym z najbardziej emocjonujących meczów w historii ze Słowenią 1:3 (25:17, 30:32, 16:25, 35:37) w półfinale mistrzostw Europy siatkarzy. Dla Biało-Czerwonych to czwarty turniej o czempionat Starego Kontynentu z rzędu, w którym odpadli z rąk Słoweńców.
Wyrównanie rachunków – pod takim hasłem z czystym sumieniem można było zapowiadać półfinałowe spotkanie, a może raczej siatkarską wojnę Polski i Słowenii. Biało-Czerwoni mieli aż nadto argumentów, by w sobotę w katowickim „Spodku” zrobić wszystko, by wygrać z ekipą Alberto Giulianiego. W końcu poza ogromną stawką meczu Słoweńcy byli w ostatnich latach sennym koszmarem Biało-Czerwonych: nie kwalifikowali się na igrzyska olimpijskie, a na mistrzostwach świata byli raz i odegrali trzeciorzędną rolę. Wyspecjalizowali się natomiast w mistrzostwach Europy i seryjnym eliminowaniu Polaków. W 2015 r. przegraliśmy po horrorze w ćwierćfinale w Sofii, dwa lata później w barażach o ćwierćfinał przed własną publicznością, a w 2019 r. na wypełnionej po brzegi fanatycznymi kibicami Arenie Stozice w Lublanie – tym razem w półfinale. Skąd słabość w meczach ze Słowenią? Ich siła opiera się na doświadczeniu i zgraniu. Dodatkowo Słowenia kapitalnie korzysta ze swoich największych atutów siatkarskich, czyli gry blok-obrona i skuteczny kontratak. Na rozkręcających się z meczu na mecz siatkarzy Vitala Heynena to miało być za mało. Polacy w 1/8 finału i ćwierćfinale w Ergo Arenie zaprezentowali wyborną formę: być może taką, której zabrakło w kulminacyjnym momencie igrzysk olimpijskich. To jednak w tym momencie nie było najważniejsze, bo Biało-Czerwoni od końcówki fazy grupowej w Krakowie rozgniatali rywali i były podstawy, by wierzyć, że w „Spodku” wprawią kilkanaście tysięcy polskich kibiców w jeszcze większy zachwyt niż w Gdańsku.
Elektryzujący charakter spotkania czuć było na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. W Polsce mówiło się o rewanżu za wszystkie bolesne porażki, a w Słowenii siatkarze i dziennikarze nakręcali się na półfinał m.in. wypowiedziami Vitala Heynena. Belg w jednym z wywiadów nie wiedział, z kim Polacy zagrają w półfinale. To rozwścieczyło Słoweńców, którzy rozkręcili małą medialną wojnę, ostrzegając Heynena, że ten obraził ich reprezentację i w zamian zleją nas do zera.
Spotkania naszej reprezentacji to wydarzenie, które polecam przeżyć każdemu. Szczególnie w katowickim „Spodku”, czyli mekce polskiej siatkówki. Tym razem atmosfera znowu była niepowtarzalna. Tysiące Biało-Czerwonych twarzy dobre dwie godziny przed meczem tworzyli niepowtarzalną atmosferę przed halą. Nie zabrakło też Słoweńców, którzy do Katowic przylecieli w bardzo licznej obsadzie. W najsilniejszych szóstkach na wybiegli również główni bohaterowie pierwszego sobotniego półfinału. Mecz poprzedziła jednak spora wpadka. Zamiast hymnu Słowenii organizatorzy puścili hymn… Rumunii. Przybyli do „Spodka” słoweńscy dziennikarze kręcili nosami, a po chwili na ich stronach można było przeczytać, że to kolejna prowokacja Polaków. I w końcu można było zacząć delektować się głównym występem. A było czym!
Co prawda pierwsze piłki należały do siatkarzy Giulianiego i znów odżyły bolesne wspomnienia z akcji blok-obrona z Lublany. Nie na długo. Po chwili Biało-Czerwoni niesieni ogłuszającym dopingiem stęsknionych za wielką siatkówką kibiców w Katowicach wrzucili najwyższy bieg i można było odetchnąć. Graliśmy jak z nut, jak z Rosją w Gdańsku. Od stanu 7:5 dla rywali zdobyliśmy siedem punktów z rzędu (12:7) i miny Słoweńców nieco zrzedły. Nasza przewaga urosła aż do ośmiu punktów i z taką przewagą zakończyliśmy pierwszą partię 25:17. W międzyczasie na boisku pojawił się Łukasz Kaczmarek, bohater końcówki pierwszej partii. Atakujący najpierw popisał się efektownym uderzeniem z prawego skrzydła, a na dokładkę zafundował nam asa i po raz pierwszy i nie ostatni Polacy wyskoczyli tego wieczoru z krzesełek.
Po zmianie stron oszołomieni nieco atmosferą w „Spodku” Słoweńcy przejęli kontrolę. Po skutecznych akcjach znanego Polakom z gry w Resovii Rzeszów Klemena Cebulja przyjezdni prowadzili 6:3. Siatkarze Heynena przez większość partię podgryzali Słoweńców. Niwelowali straty, nawet przy stanie 13:12 objęli prowadzenie po ataku Michała Kubiaka, ale później szybko tracili przewagę. Przy stanie 22:22 nasi siatkarze odjechali Słoweńcom na dwa punkty po zagrywce Kochanowskiego i ataku Kaczmarka. Wydawało się, że wykorzystamy jedną z dwóch piłek setowych i druga partia również padnie naszym łupem. Tak się jednak nie stało. Siatkarze Giulianiego zachowali zimną krew. Łącznie obronili pięć piłek setowych i wygrali 32:30
Stało się jasne, że ogłuszający doping w „Spodku” nie sparaliżuje Słoweńców i nie mamy co na to liczyć. Wiadomo było również, że wygrana w tak emocjonującej końcówce dodatkowo napędzi rywali, a my będziemy mieli spore kłopoty w trzecim secie. Z siatkarzy Heynena zeszło powietrze, którym z kolei napęcznieli Słoweńcy. Trzecia partia od początku do końca układała się pod ich dyktando. Nie potrafiliśmy powstrzymać rozluźnionych i pewnych siebie siatkarzy Giulianiego, którzy zdominowali nas podobnie, jak my zrobiliśmy to w pierwszej partii. Po ataku Tine Urnauta było już 10:4. Niemoc Polaków w każdym elemencie trwała w najlepsze, a Słoweńcy powiększali przewagę. Kolejne skuteczne uderzenie rywali, tym razem Gregora Ropreta i zaliczka Słoweńców urosła do ośmiu punktów (13:5). Vital Heynen próbował reagować. Za Michała Kubiaka wpuścił na parkiet Kamila Semeniuka, Grzegorz Łomacz zastąpił Fabiana Drzyzgę, a Bartosza Kurka zmienił Łukasz Kaczmarek, który wcześniej popisywał się dobrymi zmianami. Niestety na nic to się zdało. Słoweńcom wychodziło wszystko i to wciąż aktualni wicemistrzowie Europy objęli prowadzenie w meczu 25:16 po bombie Alena Pajenka.
W tym meczu było wszystko. Wzloty, upadki, a na początku czwartej partii doszło i do spięcia pod siatką. Polacy przegrywali w czwartym secie 5:6. Wtedy doszło do długiej wymiany między obiema drużynami, którą zakończył Kubiak. Kapitan naszej drużyny po tym, jak doprowadził do wyrównania, zaczął swoją gierkę. Kubiak zaczął prowokować Słoweńców, wymachując rękami, a następnie wystartował do Tine Urnauta.
Pod siatką zrobiło się gorąco. Musiał interweniować sędzia-asystent. Sytuacja łudząco przypominała epicki mecz Polaków ze Stanami Zjednoczonymi w półfinale mistrzostw świata w 2018 r., kiedy Michał Kubiak prowokował lidera USA Taylora Sandera, który od tamtego momentu obniżył loty, a Polska ostatecznie awansowała do finału. W sobotę podobnie sytuacja miałą się z Urnautem, który do tamtego momentu zdobył 12 pkt i razem z Tonckiem Sternem był najlepszym punktującym w słoweńskiej ekipie. Skrzydeł ta sytuacja dodała z kolei Kubiakowi i Polakom. Kapitan po jednej z akcji nawet stanął tuż przed bandami reklamowymi i wymownie apelował do kibiców, by ci ponieśli ich znowu do wielkich rzeczy. To zadziałało. Znowu złapaliśmy wiatr w żagle. Wypracowaliśmy nawet czteropunktową przewagę (17:13). Scenariusz tego horroru nie pozwolił jednak na spokojną końcówkę. Słoweńcy doszli Polaków na 19:19 i ponownie zrobiło się nerwowo. O zwycięzcy ponownie musiały decydować pojedyncze punkty.
Kilkanaście ostatnich punktów czwartej partii przejdzie do historii światowej siatkówki. Oba zespoły stworzyły widowisko, po którym pewnie większość kibiców będzie musiała wziąć leki na obniżenie ciśnienia. Siatkarze Heynena dwa razy żegnali się z finałem, ale z pomocą przychodziła wideoweryfikacja, która po skandalicznie długim czasie analizowania ostatecznie wykazywała, że Słowenia popełniała błąd. Na niewiele to się zdało. Ostatecznie i tak to Słoweńcy wygrali seta 37:35 i to oni awansowali do wielkiego finału mistrzostw Europy. Polacy czwarty raz z rzędu przegrali ze Słowenią w mistrzostwach Europy.
Polska – Słowenia 1:3 (25:17, 32:30, 16:25, 35:37)
Sędziował: Vlastimil Kovar
Widzów: 10153
Przebieg:
I set: 8-7, 16-13, 21-14, 25-17
II set: 6-8, 15-16, 21-20, 30-32
III set: 3-8, 8-16, 12-21, 16-25
IV set: 8-6, 16-13, 21-19, 35-37