Takiego meczu nie było dawno, a tak naprawdę nigdy. Od jednego spotkania ze Szwecją będzie zależeć wszystko — czy Polska zagra na mundialu, czy przetrwa kadrowo w takim składzie. Czesław Michniewicz wie, jak się wygrywa takie batalie.
- Polska awansowała do baraży z drugiego miejsca w eliminacyjnej grupie. O mundial musi walczyć ze Szwecją, bo barażowy półfinał z Rosją został odwołany z powodu agresji tego kraju na Ukrainę
- Czesław Michniewicz pokazał w przeszłości, że jest specem od spraw beznadziejnych, gdy prowadzony przez jego zespół na dystansie jednego lub dwóch meczów, jest skazywany na porażkę
- Biało-Czerwoni czują też ogromną chęć rewanżu na Szwedach. Mobilizacja jest ogromna. Przede wszystkim za Euro 2020, gdy przegrali z nimi 2:3
Oczywiście, że można by było wymieniać wiele powodów, dla których reprezentacja Polski ma prawo mieć przed dzisiejszym barażem ogromne obawy. Jest jednak również wiele kwestii, które sprawiają, że Biało-Czerwoni mają naprawdę duże szanse na awans. I na nich się skupmy.
Spec od spraw beznadziejnych
Czesław Michniewicz wszedł na przedmeczową konferencję prasową zdecydowanie bardziej wyluzowany niż na tę pierwszą, rozpoczynającą zgrupowanie. Były żarty, barwne porównania — nic dziwnego, w sytuacjach trudnych czuje się jak ryba w wodzie. Choć sam siebie określać tak nie chce, to specjalista od spraw beznadziejnych. Kiedy jego zespoły skazywane są na ścięcie, on udowadnia, że potrafi zatrzymać rękę kata.
Osiągnął sukces już na początku swojej trenerskiej kariery, kiedy z sypiącym się Lechem zdobył Puchar Polski, ale nie trzeba szukać w czasach tak zamierzchłych. Wielkim osiągnięciem był awans do młodzieżowych mistrzostw Europy, kiedy jego zespół musiał w barażach wyeliminować Portugalię, co po porażce w pierwszym meczu 0:1 zdawało się niemożliwym. „Mission impossible” zakończyło się udziałem Biało-Czerwonych w turnieju we Włoszech, wielką fetą po wygranej w rewanżu 3:1, co świetnie pamiętają obecni kadrowicze, z Sebastianem Szymańskim, Krystianem Bielikiem czy Szymonem Żurkowskim na czele.
Oni doskonale znają metody tego szkoleniowca, nie było w nich żadnego zdziwienia, gdy zobaczyli, jaką dawkę informacji przygotował im na rozdanych tabletach. Rozpracowywanie rywali to jego konik. — Wiem o nich aż za dużo, zasypiam i budzę się ze Szwedami przed oczami — zażartował we wtorek i zaczął wymieniać, jak wiele wie o życiu prywatnym naszych przeciwników: kto przebiera psa w koszulkę reprezentacji, kogo mama grała w piłkę ręczną, kto na kogo i za co się obraził. Jest mistrzem takich sztuczek, zdaje sobie sprawę, że opowiadając piłkarzom o rywalach, warto przemycić ciekawostki.
Te sprawią, że lepiej zapamiętają te najistotniejsze dane, choć zapewnia, że nie zarzuca nimi swoich graczy.
— Oprócz głównej taktyki jest też mała taktyka: wiemy, kto się daje sprowokować, kto na co reaguje, co robi Isak, gdy skacze do przeciwnika, a sędziowie nie odgwizdują faulu. Podobnie gra Robert Lewandowski. Najlepsi napastnicy na świecie stosują takie niewidoczne faule na połowie rywala, po stracie. Gdy odbiorą piłkę, jest kontra, jeśli to się nie uda, to delikatny faul, ale bez kartki. My to wszystko wiemy, ale Szwedzi też wszystko wiedzą o nas
— twierdzi polski selekcjoner.
Niekoniecznie jest to prawdą. Mecz ze Szkocją tak mocno zamydlił wszystkim oczy, że trudno wytypować na baraż nie tylko skład Polaków, ale i ustawienie. Bo choć Michniewicz mówi wprost o grze trzema obrońcami i wahadłowymi, to wciąż wygląda to na zasłonę dymną — w takich sztuczkach jest też mistrzem. I to też daje Polakom przewagę — są niezwykle trudni do rozpracowania.
Podobny problem mogli mieć piłkarze Slavii Praga, gdy latem 2021 r. leciał z Legią do Czech, by walczyć o fazę grupową Ligi Europy. Wtedy wszystko sprzysięgało się przeciw mistrzom Polski, kolejne kontuzje eliminowały ważnych graczy, Michniewicz musiał improwizować. Jego drużyna w tych okolicznościach skazywana była na porażkę, a jednak zremisowała 2:2, a w rewanżu wyeliminowała rywali.
— Powiedziałem zawodnikom, że jako pilot sprowadzę ich na bezpieczny ląd, lecz muszą mi zaufać. Okoliczności były trudne, ale w ten sposób rodzą się drużyny
— mówił wówczas szkoleniowiec.
Dziś steruje maszyną również mocno uszkodzoną, przede wszystkim w ataku (choć dobre wieści są takie, że w kadrze meczowej ma się znaleźć Krzysztof Piątek) jednak on na tę sytuację narzekać nie zamierza. Wierzy, że z taką załogą i tak spełni marzenia swoje, piłkarzy i kibiców o awansie na mundial w Katarze.
— Nie czuję presji, a olbrzymie wyróżnienie. To samo mówię zawodnikom. Mogą zaprezentować się przed całą Polską, dać jej nadzieję, że pojedziemy na mistrzostwa świata. Musimy wspiąć się na wyżyny, ale nie usztywniać się, nie nakładać na siebie dodatkowej presji
— stwierdza, dodając, że mamy dziś wszystko, by spełnić te marzenia.
Bez kompleksów
Kolejny powód, by w to wierzyć w słowa selekcjonera, to fakt, że zdeterminowany jest nie tylko on, ale i nasi kluczowi piłkarze. Dla Kamila Glika, Roberta Lewandowskiego, Kamila Grosickiego, a być może także Grzegorza Krychowiaka to pewnie ostatnia szansa na udział w mistrzostwach świata, ostatnia nadzieja, że będą w stanie zaznaczyć swoją obecność na najważniejszym turnieju w karierze każdego piłkarza.
Biało-Czerwoni czują też ogromną chęć rewanżu na tej drużynie — mobilizacja jest ogromna. Przede wszystkim za Euro 2020, ale to nie jedyne doświadczenie tej grupy w meczach ze Szwedami. Wciąż wymieniana jest czarna seria w spotkaniach o punkty, w których Biało-Czerwoni za każdym razem przegrywali, ale Michniewicz przypomina mecz towarzyski z 1991 r., wygrany 2:0, który oglądał z trybun. Tyle że było to ostatnie zwycięstwo Polaków ze Szwedami — to też pokazuje, jaka skala wyzwania stoi dziś przed nimi.
31 lat bez wygranej to bardzo dużo, jednak nasi piłkarze nie muszą mieć takich kompleksów, bo niektórzy z nich pamiętają też remis — a przecież ten wcale nie musiałby być dziś złym wynikiem, o ile byliby skuteczniejsi w ćwiczonych od początku zgrupowania rzutach karnych.
W czerwcu 2017 r. Polska była gospodarzem mistrzostw Europy U-21. Po porażce ze Słowacją (1:2) w meczu otwarcia, ze Szwecją grała już wszystko. To była drużyna oparta na rocznikach 1994–95, w której — z piłkarzy powołanych teraz przez Michniewicza — byli jej ówczesny kapitan Tomasz Kędziora, Bednarek, Przemysław Frankowski, Piątek, Bartłomiej Drągowski, Bielik i Adam Buksa (kapitanem szwedzkiej drużyny był Kristoffer Olsson, na ławce siedział Joakim Nilsson). Trzej pierwsi rozegrali cały mecz, Piątek wszedł w końcówce i wywalczył rzut karny, po którym padł gol na 2:2 dla Polski.
Remis przedłużał nasze nikłe szanse na wyjście z grupy, co ostatecznie i tak się nie udało. Bielik ma za to dobre wspomnienia z innego meczu ze Szwecją – w sierpniu 2014 r. Biało-Czerwoni rozbili tego rywala w Sulejówku w finale Pucharu Syrenki aż 4:0, a on strzelił dwa gole. Dziś z pewnością marzy, by powtórzyć ten wyczyn na Stadionie Śląskim — obiekcie, który ma być po brzegi wypełniony polskimi kibicami. Mimo że nie zagrają w twierdzy, jaką jest PGE Narodowy, to i tak mogą czuć się w Chorzowie wyśmienicie — Kocioł Czarownic jest jak talizman, szczególnie że znakomicie przygotowana została na ten mecz murawa.
Niech dziś Biało-Czerwoni świętują na niej upragniony awans, choćby po dogrywce czy karnych. Liczy się efekt!
Źródło: Przegląd sportowy